Czy w poezji wolno jeszcze być liryczną?
Trzynasty tomik w poetyckim dorobku Anny Elżbiety Zalewskiej – Życie na szelkach (Das Leben auf Hosenträgern aufgehängt) – ukazał się w nieczęsto spotykanym, dwujęzycznym wydaniu (w serii translatorskiej im. Waldemara A. Zamlewskiego, nakładem Wielkopolskiej Agencji Wydawniczej – WAL); dla autorki – tłumaczki literatury niemieckojęzycznej – forma taka zdaje się być naturalną. Trzydzieści sześć wierszy (i tyleż niemieckich odpowiedników w tłumaczeniach Iwony i Isabelli Pinno oraz Petera Hauckaufa) ilustrowanych stylizowanym aktem – utrzymanymi w odcieniach szarości grafikami Witolda Urbanowicza, ujęto w mocną czerwień obwoluty z nieomal baśniowej proweniencji ilustracją Artura Grabowskiego.
To poezja bez wielkich pretensji i awangardowych aspiracji. Podpadająca pod tradycyjną normę intymności (rozumianą jako dopuszczalny krąg tematów, postaw emocjonalnych i środków ekspresji). Liryka osobista rozpięta pomiędzy nastrojem a refleksją. Odnajdująca swą przyczynę w najprostszych aktach codzienności – w ulicznej scence, wydarzeniu z pierwszych stron gazet, w intymnej sytuacji między dwojgiem ludzi, w chwili wspomnienia, zadumy nad sobą i nad relacjami z bliskimi. Ta poezja nie gubi się w abstrakcjach, nie wybiega ku metafizyce, nie nurza w głębiach mistyki. Egzystuje w codziennym życiu – w tej jego warstwie, która obejmuje niemal całość powszednich zdarzeń i spostrzeżeń. Zapisy wyłaniają się z nastrojów, odczuć i wrażeń znanych – bliskich każdemu człowiekowi. Poetycka wrażliwość nie tyle eksploruje głębię i objaśnia przyczyny zjawisk, ile skłonna jest konstatować sam fakt ich istnienia i sposób, w jaki odciskają w nastroju swe piętno. Za sprawą takich cech twórczość ta zyskuje szansę dotarcia do szerszego kręgu czytelników – odbiorców spoza wąskiego grona osób o szczególnie wyrafinowanych literackich upodobaniach.
Język poetycki z pewnością zmysłowy. Utrzymany w miękkich – kobiecych – tonacjach. Ta poezja lubi krótką, pełną liryzmu formę. I choć istnieje w różnych obszarach, to przecież żywi szczególną skłonność do zgłębiania owego we dwoje – świata, który kobieca psychika zawsze odnajdywała w jakiś sposób uprzywilejowanym. Stąd trafia się czasem tytuł dość ryzykowny, jak Romeo i Julia – kojarzony ze skonwencjonalizowaną ikoną romantyczności, czy inny – Zapalę świecę. Ileż tych świec widziały już poetyckie oczy...
Są także inne obrazy: rozwijające się w egzystencjalną refleksję, gdy powiada poetka wprost (w wierszu bez tytułu) – „Szukam siebie / w szybach samochodów / w spadających liściach...”; rozliczające się z autorskim powołaniem – „Najtrudniej być poetą / słyszeć upadek liści” (Odwaga), pamięcią – „Strzępy pamięci pozostają / na marginesach kartek puste polany” (Rozliczenie), przemijaniem – „Otwieram rano księgę (...) otwieram księgę o zmierzchu” (Księga i życie); odnajdujące nastrój tkwiący w samej naturze – „a cienie wieczoru / jak bruzdy ziemi / przypominały / o drodze / bez powrotu” (Gałązka wierzby); odsłaniające kontrowersyjną społeczną rzeczywistość – „zwykły człowiek / pilnuje swojej ziemi, (...) A w Brukseli / błyszczące garnitury” (Skansen); przywołujące „Obrazy mojego dzieciństwa / utkane zielenią pól” (W palecie mojej ziemi); utrwalające pamięć estetycznego obcowania z dziełem niderlandzkich malarzy, iluminatorów XV-wiecznych rękopisów – „Wyjechałam do braci Limburg” (U Braci Limburg).
Wypada tu poczynić pewną uwagę. W kilku miejscach lekturze towarzyszą osobliwe – zawieszone w jakiejś rodzącej się nagle pustce – odczucia. Przykładem takiego miejsca jest wiersz Pamięci rekruta 3.03. godz. 3.00. – w pierwszym odczycie nieomal banalny. Lecz oto łapiemy się nagle na tym, że właśnie przed chwilą skłonni byliśmy przebiec ten zapis ludzkiej tragedii z jakąś... znudzoną niecierpliwością. Czy jest więc tak, że poetyckiej dopiero trzeba wrażliwości, by dostrzec sprawy, które krzyczą?
Przez karty książki przewija się łagodność. Autorka nie stroni od tkliwości, przywołuje czułość, bywa sentymentalna. – Bez trudu odnajdujemy popularne paradygmaty nastrojowości. Należy jednak pamiętać, że choć wielu bywało wcześniej w tych pokojach, to przecież każdy twórca kiedyś przekracza ich progi po raz pierwszy ... Wersy kładzione są na papier spokojnie. Choć dotykają niekiedy spraw egzystencjalnie trudnych, jest w nich jakaś spolegliwość i zgoda na świat. Operują przystępną metaforą, czasem wybornie skrojoną – gdy powiada się w jednym z wierszy bez tytułu: „Tylko w czasie obiadu / Wracali do stołu / I w ustach znajdowali wspólny język / ŁYŻKĘ I WIDELEC”.
Czy ta poezja jest nowatorska? – zapytać można po raz wtóry. – Nie – to jedyna odpowiedź. Lecz... choć cenimy abstrakcje Kandinskiego, to nie odrzucamy przecież pejzaży Constabla; jeśli uznajemy dodekafonię Schönberga, to chętniej przecież słuchamy Vivaldiego; i chociaż Joyce zabił i pogrzebał – słowami Eliota – wiek dziewiętnasty, to czyż nie sięgamy czasem po Dostojewskiego?
Może najtrafniej ująć tę twórczość słowami – kobieca i tradycyjna (choć same terminy dalekie są od ścisłości). Istnieją więc jeszcze poetki, które pozostają kobietami. Na szczęście.
Bogdan Szutowski